Współczesna Szeptucha. Rozmowa z Moniką Patkowską o medycynie naszych babć i łamaniu stereotypów

współczesna szeptucha

„W żaden sposób nie wpisuję się w stereotyp, przez co nieraz spotykałam się z hejtem. Były momenty, że chciałam się z tego wycofać…” – opowiada Monika Patkowska, psycholog i szeptucha.

Nagranie naszej rozmowy możesz obejrzeć/odsłuchać, klikając czerwony przycisk play” na miniaturze poniżej, lub przeczytać transkrypcję tekstową pod spodem.

Jeśli podoba Ci się ten materiał, możesz wesprzeć mnie dobrowolną wpłatą w serwisie Buycoffee i tym samym dołożyć cegiełkę do powstania kolejnych publikacji.

Rozmawiają:

🔅Monika Patrycja Patkowska — absolwentka Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu, gdzie ukończyła zarządzanie projektami. Po latach zdobyła drugie wykształcenie na kierunku Psychologia w Collegium Humanum w Rzeszowie. Do pracy psychologa podchodzi holistycznie, wykorzystując także metody pracy z energią. Jajowanie jest rodzinną tradycją: ten sposób oczyszczania praktykowała prababcia i babcia Moniki. Ona sama sięga do tych korzeni i czerpie z dziedzictwa. Współczesna Szeptucha — wołają na nią. Odwiedź stronę: https://zakatekszeptuchy.pl

🔅 Julia Wizowska — naturoterapeutka, trenerka dobrostanu i specjalistka terapii ludowych. Absolwentka kursów zielarskich, aromaterapeutycznych i psychologicznych. Od lat edukuje, jak żyć z duchem natury. O mocy ziół i słowiańskich rytuałach może opowiadać godzinami! Prowadzi warsztaty i szkolenia, webinary i spotkania online. Wykorzystuje swoją wiedzę i warsztat naturopatki, sięga po praktyki ludowe, tradycje słowiańskie, mądrość roślin – i daje uczestnikom swoich zajęć narzędzia do tego, aby żyć zdrowo na ciele i duchu. Pod własnym nazwiskiem prowadzi bloga, stronę na Facebooku i kanał na YouTube. Autorka kilkunastu książek. Więcej: www.juliawizowska.com.pl.


Wyjechać w Bieszczady…

JW: Po zapoznaniu się z Twoją biografią, nie mogę nie zapytać o Twoją drogę z punktu A do punktu B. Wyruszyłaś jako absolwentka racjonalnej uczelni wojskowej i doszłaś do miejsca, w którym wołają na Ciebie współczesna szeptucha. Jak to się stało?

MP: Z perspektywy czasu wiem, że to wszystko było bardzo potrzebne. Wcześniej byłam takim błękitnym ptakiem, uczelnia wojskowa uziemiła moją energię. W Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych skończyłam cywilny kierunek Zarządzanie Projektami, pisałam projekty i myślałam, że moje życie będzie korporacyjne. Chociaż byłam z tego tytułu bardzo nieszczęśliwa, to sądziłam, że nic lepszego mnie w życiu nie spotka.

Praktycznie każdego wieczoru myślałam o tym, że chciałabym mieszkać “na końcu świata”, gdzieś pod lasem, w otoczeniu wilków i niedźwiedzi. I tak po latach wylądowałam w Bieszczadach.

Z punktu A do punktu B

JW: To w którym momencie odkryłaś, że chcesz odejść z korporacji i pójść za serduchem?

MP: Od zawsze tak chciałam funkcjonować. Tylko wiadomo, że jak kończymy 18 lat i dopada proza życia, to trzeba myśleć “bezpiecznie, przyszłościowo, prozaicznie”. Dlatego realizowałam taki prozaiczny plan. Męczyłam się w tym, ale miałam przeświadczenie, że tak jest rozsądnie i tak należy, a to co czuję, musi być zepchnięte na dalszy plan, bo są inne priorytety. Ale życie pokazało, że w tym szaleństwie jest metoda i można diametralnie zmienić życie.

JW: Był jakiś moment przełomowy, po którym zdecydowałaś, że idziesz na psychologię? 

MP: Psychologiem chciałam być od zawsze, ale kiedy wybierałam się na studia kilkanaście lat temu, zawód psychologa nie cieszył się takim zaufaniem i renomą, jak obecnie. I rodzice się starali mi doradzić, że kierunek ciekawy, ale za dużo pracy po nim nie będzie. Dlatego zdecydowałam się najpierw na dzienne prawo, ale ze względów zdrowotnych musiałam zrezygnować, a później – na uczelnię wojskową, ponieważ mój tata kończył tę samą uczelnię, a ja jestem z nim bardzo związana emocjonalnie i uczuciowo i uznałam, że mogę to kultywować. 

JW: Ciężko było potem wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady? 

MP: Byłabym hipokrytką, gdybym powiedziała, że absolutnie nie. No wiesz, nikogo tutaj właściwie nie znałam i było trochę inaczej, niż w dużym mieście. Było trudno, ale to było dla mnie wyzwanie i wiedziałam, że działam zgodnie z sobą. Jeżeli na przykład coś kochamy albo czujemy, że to jest dla nas, to droga nas sama prowadzi. Nawet jak jest ciężko, to nie chcemy z tego zboczyć, bo wiemy, że to jest bardzo mocno ugruntowane w nas. I tak było w moim przypadku.

Szeptucha w internecie

JW: A w którymś momencie założyłaś na Facebooku i Instagramie profile o nazwie Szeptucha…

MP: Wtedy nie spodziewałam się, że będzie tyle odbiorców. Postanowiłam, że z przestrzeni Bieszczadów, ponieważ tu jeszcze niewiele osób znałam, będę komunikowała się z osobami, które znałam z Dolnego Śląska i z warsztatów. Już wcześniej opowiadałam jak można robić kadzidła ziołowe, jak oczyszczać energię, ale też pracowałam jako coach i brakowało mi tego kontaktu, więc uznałam, że skoro mogę, to skorzystam z dobrodziejstwa social mediów. A ponieważ ja nie mam drugiego DNA i publikuję to, co mi się podoba – wylewam to na klawiaturę i okazuje się, że ludzi myślących i czujących podobnie jest cała masa.

Ciągoty

JW: Mówisz o kadzidłach, oczyszczaniu energii… Opowiedz o swoim zainteresowaniu kulturą ludową. Wyniosłaś to z domu czy zainteresowałaś się dopiero w dorosłym wieku?

MP: U mnie to było dualne. Jestem od strony mamy góralką, od strony taty rodzice pochodzili z Kresów Wschodnich, więc taka zabójcza mieszanka. Dziadkowie byli bardzo prostymi ludźmi, nie mogli pozwolić sobie na wykształcenie, bo wybuchła wojna. Dzieciństwo zostało im odebrane, nie ukończyli żadnych szkół, ale mieli w sobie mądrość życiową.

Babcia od strony mamy opowiadała mi nieraz o roślinach – w taki kolokwialny, prosty sposób, nie jakiś magiczny. Natomiast wiedzę ludową miała moja prababcia. Wiedziałam od rodziny, że jak komuś dziecko płakało, to ona potrafiła pomóc. Mówiła: to obróć, na przykład bluzkę jednodniową na lewą stronę, tu potrzyj, tu takie zioła zaparz albo uważaj na tą osobę bo ma złe oko i tak dalej. Moja babcia to zapamiętała, bo była najstarsza z czworga rodzeństwa. Ona czasami jeszcze zaciągała nawet tak wschodnio. I opowiadała o tym, tylko nikt poza mną za bardzo nie zwracał na to uwagi. A mnie to zaczęło interesować, ponieważ mieszkałam na parterze poniemieckiej kamienicy z rodzicami i rodzeństwem, babcia z dziadkiem na piętrze, to ja tam średnio 10 razy dziennie byłam. I ona opowiadała o różnych rzeczach, a ja dopytywałam, bo miałam do tego ciągoty.

Zaczęło się od jajowania

Jak już mieszkałam w Bieszczadach, to znajoma opowiadała, że u kogoś robiła oczyszczanie, ale ta osoba już nie przyjmuje. Zapytałam na czym to polega, wywiązała się dyskusja. Okazało się, że robiła jajowanie, czyli przetaczanie jajek. Zapytałam, czy w taki i taki sposób – ona przytaknęła i okazało się, że ja mogę to zrobić. Na Dolnym Śląsku robiłam takie oczyszczania dla znajomych, ale wtedy jeszcze wiedziałam, że to stanie się takie istotne.

Ale wiesz, to było też trudne dla mnie, bo nie wpisuje się w stereotyp szeptuch ze wschodu i nieraz spotykałam się przez to z hejtem. Były momenty, że chciałam się z tego wycofać, bo myślałąm: chcę dobrze, a wychodzi jak wychodzi. Ale to też hartuje i dzisiaj wiem, że to jest tak integralne ze mną, że bardziej byłam nieszczęśliwa rezygnując z tego, niż kultywując. 

Z czym się kojarzy szeptucha

JW: Z hejtem? Co było obiektem krytyki?

MP: Wykształce, moja metryka, to, że o siebie dbam, bo najlepiej jakbym teraz włączyła komputer jak rozmawiamy i wysmarowała się węglem i od dwóch tygodni włosów nie myła. Wiem, że teraz jestem trochę bezczelna, ale celowo mówię w sposób przerysowany. Ludzie wymagają pewnych archetypów, a ja na potrzeby chwili nie będę udawać kogoś, kim nie jestem.

Chociaż jeszcze kilka lat temu tak bardzo chciałam temu sprostać, że nie wiadomo kiedy przytyłam, przestałam o siebie dbać i zachowywałam się tak, jakbym naprawdę była na emeryturze. I złapałam się na tym, że jestem dla wszystkich, ale nie dla siebie i że jestem w tym wszystkim zmęczona i sfrustrowana. Powiedziałam dość! To są najlepsze lata mojego życia. O mnie ma świadczyć moja skuteczność i wiarygodność, a wiarygodność to jest przede wszystkim doświadczenie i wiedza. Człowieka nie można oceniać przez pryzmat wyglądu i metryki.

Jak ktoś jest zaskoczony moją metryką względem oczyszczania, to mówię: spokojnie, dajcie mi jeszcze chwilę, ja też się zestarzeję. Mam profesję, gdzie starzenie się działa na moją korzyść.

Hejtu ciąg dalszy

I to jest jedno, a drugie – psychologia. Chociaż ja psychologiem na papierze jestem od niedawna, ale bardzo chciałam nim być. A poza tym pogłębiałam kompetencje. Myślę, że za kilka lat będę już psychoterapeutą, to jest w zgodzie ze mną. Ludziom to przeszkadzało.

Ja uważam, że niepotrzebnie ktoś nas wpakowuje w pewne ramy. Im więcej wiem o życiu, tym bardziej mogę się wypowiadać na różne tematy – poprzez doświadczenie. A ponieważ jestem psychologiem, to wiem, kiedy jestem w stanie komuś pomóc, a kiedy muszę odesłać na przykład do lekarza, bo jest XXI wiek. Wymykam się konwenansom, to budzę niepokój, proste.

JW: A w środowisku psychologów jak patrzą na Twoje zamiłowanie do kultury ludowej? 

MP: Psychologia często wyklucza istnienie energii, ale ja pracuję w nurcie Gestalt. On jest bardziej humanistyczny, elastyczny. Tam się pojawiają na przykład ustawienia systemowe. Więc niekonwencjonalnie. W Polsce wciąż jeszcze jest myślenie schematyczne, ale coraz bardziej otwieramy się na holistyczne metody. Zarówno ciało, psychika, jak i dusza są na równi. Większość znajomych po fachu, raczej są otwarci na to, co robię. Może nie jest to z nimi kompatybilne, ale nie odczuwam z ich strony ostracyzmu czy zawiści. Natomiast spotkałam się z tym w środowisku rozwojowym, duchowym i to było dziwne. Ale to mnie wzmocniło.

O medycynie ludowej

JW: Wspomniałaś wcześniej o jajowaniu jako jednej z metod, po które sięgasz w swojej praktyce. Jest też przyczynkiem do naszej rozmowy, bo jakiś czas temu zobaczyłam w mediach nagłówek, że jajowanie jest nowym ezoterycznym hitem. I mocno zdębiałam, bo jakieś 25 lat temu jako nastolatka miałam wykonywane na sobie jajowanie. Więc bynajmniej to nie jest nowy hit. Poza tym, jak już później kształciłam się w medycynie ludowej, to też dowiadywałam się, na ile to jest stary i pierwotny sposób na oczyszczanie.

MP: Tak samo, jak oczyszczanie woskiem pszczelim czy zwykłą białą solą. Wiesz, to się zatraciło, bo ludzie poszli w kierunku zachodniej mody. Wbrew pozorom nasza medycyna ludowa zakładała, że wszystkie te zewnętrzne elementy oczyszczania pomagają procesom wewnętrznym. A tymczasem ludzie w XX i XXI wieku zachwycili się przeświadczeniem, że wszystko można załatwić jakimiś czynnikami zewnętrznymi.

Niewiarygodne, ale działa

JW: A w jakich sytuacjach zalecasz jajowanie?

MP: Jeżeli wykluczymy niedobory witamin, czynniki zewnętrzne, które mogą być na przykład syndromem wypalenia zawodowego i tak dalej, wówczas mówię, żeby ta osoba się zastanowiła czy to nie jest wpływ jakiejś sytuacji z zewnątrz. Ale jeżeli ktoś mówi, że czuje, że ktoś majtrował przy jego energii… bo wszystko było w miarę normalnie, a teraz jakieś prawo serii, że wszystko się psuje… Brzmi jak science-fiction, ale to działa. Albo ktoś im źle pożyczył, albo czują, że coś za sobą ciągną. Tych przypadków jest dużo, ja tak mówię ogólnie bo bardzo chronię prywatność osób które korzystają z moich usług i pilnuje się, żeby jakiegoś konkretu nie powiedzieć, bo szanuje ich prywatność. Ale to najczęściej są takie przypadki.

Ludzie też są coraz bardziej świadomi, więc czują. Na przykład ktoś mówi, że nic mi nie jest, nie wiem nawet byłem u osteopaty, czy jakiegoś rehabilitanta, cały czas mnie tu uciska, ale to nie jest na poziomie mięśni. No i wtedy sprawdzamy, to nigdy nie zaszkodzi, może tylko pomóc. Często też pada pytanie na które ciężko odpowiedzieć – na ile to może być placebo? Ja wtedy tłumaczę, że dlatego jestem taka powściągliwa, jeśli chodzi o mówienie komuś jak się powinien czuć po. Niech on sam się do mnie odezwie. Bo jak ja mu będę sugerować, to się właśnie tak będzie czuł.

Współczesna Szeptucha: o zaufaniu do siebie

JW: Bardzo mocno z Twojej wypowiedzi wybrzmiewa, że masz wokół siebie dużo czucia. 

MP: Bardzo długo to bagatelizowałam i bardzo źle na tym wychodziłam. Bo myliłam bagatelizowanie z rodzajem pokory, a to jest guzik prawda, to tak nie działa. Trzeba zaufać przede wszystkim sobie i ze sobą samym rezonować, zaprzyjaźnić się, dopiero wtedy to jest takie naprawdę spójne i szczere. No i nie każdemu będzie to odpowiadać, ale to przecież nie jest mój problem, bo ja nie jestem zupą pomidorową żeby mnie wszyscy lubili. 

Julia

Wykorzystuję swoją wiedzę i warsztat naturoterapeutki, sięgam po praktyki ludowe, tradycje słowiańskie, mądrość roślin – i opowiadam o tym, po jakie dary natury sięgać, by żyć zdrowo na ciele i duchu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *